Publikacje o lektorach
ARTYKUŁY, AUDYCJE, FILMY

Permanentny przegląd prasy, portali internetowych, społecznościowych, radia i telewizji. Zbieramy wszelkie publikacje na temat lektorów i ich pracy. Efekt naszych poszukiwań znajdziesz w tym dziale. Jeśli masz coś czego tu nie ma, podziel się linkiem! Koniecznie daj nam znać!

W cyklu wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy opracowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.

 

 
Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Ukończyłeś PWST w 1982 roku, czyli w głębokim stanie wojennym. Jak było w tym mrocznym czasie? Jak wyobrażaliście sobie przyszłość?

Andrzej Ferenc: Pamiętam, że już wcześniej, w moich czasach licealnych panowało za „późnego Gierka” poczucie beznadziejności. Przekonanie, że nic się nie zmieni, że system będzie gnił, a my musimy w nim tkwić. Zdawałem maturę w 1978 i mijały wtedy dwa lata od wydarzeń radomskich.
Potem podczas „karnawału Solidarności” okazało się, że zmiany są jednak możliwe. Stan wojenny nam to odebrał. A pozbawienie nadziei było jeszcze boleśniejsze, niż życie w marazmie. Czasy Jaruzelskiego były straszne; szare, paskudne i biedne. Grałem już wtedy w teatrze i byliśmy po prostu biednymi ludźmi, których ledwo na cokolwiek stać.

Świat teatru mógł dawać odskocznię do innej rzeczywistości. Znajdowaliście w nim azyl?

W latach osiemdziesiątych teatr pełnił nieco inną funkcję, niż później; był forum wolnego słowa. Miejscem dla myśli, których nie można by wyrazić nigdzie indziej. Nie chodzi o publicystykę, wręcz przeciwnie – przekaz był przetworzony i artystyczny. Ale mówiło się o rzeczywistych dylematach i rozterkach, dlatego teatr miał znaczenie również polityczne.

Bywał wręcz zapalnikiem brzemiennych w skutki wydarzeń. Myślę o „Dziadach” w 1968.

Oczywiście. Gustaw Holoubek był moim profesorem przez cztery lata szkoły teatralnej… Jego monolog: „Człowieku! Gdybyś wiedział, jaka twoja władza!” zmienił rzeczywistość.

Chcieliście zmieniać rzeczywistość, czy raczej szukaliście w teatrze ucieczki od niej?

To nie było w żaden sposób eskapistyczne, to nie była ucieczka. Byliśmy zanurzeni w rzeczywistości, w świecie, który nas otaczał. A w teatrze mogliśmy się wyrażać, był naszą busolą. Choć ucieczka nie jest niczym złym, jeśli szuka się piękniejszego świata.

 


Minęło czterdzieści lat od wprowadzenia stanu wojennego. W międzyczasie nastała wolna Polska i powstała prywatna telewizja TVN. A obecnie przez uchwalenie Lex TVN zagrożone są wolne media i wolność słowa. Czy to nie jest chichot historii?

Unikałbym zbyt łatwych porównań. Odejście od wolności jest widoczne, ale takie są wybory społeczeństwa. To jest demokracja i ludzie tak wybrali. Niestety, rządzący używają tego mandatu do celów innych, niż przeznaczone.
Stoi za tym brutalna propaganda, która fałszując rzeczywistość jako żywo przypomina czasy PRL. Choć to nie to samo.

Jednak w wielu narasta poczucie frustracji i beznadziei. Krystyna Janda powiedziała niedawno, że jest rozgoryczona tym, jacy „jesteśmy obrzydliwi”. W wywiadzie dla Newsweeka dodaje: „Najgorsze jest to, że nie wierzę, że to szybko się zmieni”.

Pani Krystyna mówiła o tym, jak ludzie z wolności korzystają. Tam, gdzie jest ona niezagrożona jesteśmy niestety świadkami sytuacji, że na przykład swoboda wypowiedzi w internecie skutkuje falą nienawiści.
Wpisy porażają niechęcią i złością. Pani Krystyna Janda mówi w wywiadzie również o poczuciu winy w ludziach, którzy kształtują kulturę społeczną i mają świadomość porażki. Świadomość, że praca się nie powiodła - zamiast kultury jest hejt, nieżyczliwość i brak wspólnoty. To jest wręcz namacalne.

Zatem przespano lata, w których należało społeczeństwo edukować?

Nie wiem, czy przespano, ale na pewno zrobiono zbyt mało. Dlatego słabe jest poczucie współuczestnictwa w życiu społecznym. W kształtowaniu świata dookoła, a nie tylko najbliższego kręgu.
Polacy są bardzo rodzinni, ale przez to - niestety – mało społeczni. Są zamknięci w wąskim kręgu, a ten nieco szerszy odbierają jako obcy.

Zamknięci w swoich „bańkach”…

Maleńkich. Myślę, że media w jakiś sposób wpływają na ten ogląd świata. Wpadły w pułapkę bycia mediami tożsamościowymi, nazywając świat na zasadzie „my – oni”. Nie na zasadzie „my” – która dopuszcza różne postawy i dyskurs pomiędzy nimi. Już od wielu lat istnieje albo dobro, albo zło. Nasza strona jest bezwzględnie dobra, a tamta strona jest bezwzględnie zła. Nie jest! Trzeba otworzyć się na rozmowę. Bo jeśli nie rozmawiamy, pozostajemy przy swoim zdaniu i nie łączy nas tkanka społeczna.

Sytuacja wokół Lex TVN wydaje się wpisywać w odejście od dialogu i podążanie ku konfrontacji. A czy takie czasy są dobre dla teatru? W 2016 stworzyłeś warszawski Teatr Scena.

Paradoksalnie teatr w Polsce miewał się najlepiej w trudnych czasach. W młodości obcowałem z dwoma zjawiskami wybitnymi na mapie teatru światowego, które pozostaną w historii.
Widziałem „Apocalypsis cum figuris” Teatru Laboratorium w reżyserii Jerzego Grotowskiego, zmieniające postrzeganie teatru. Widziałem wszystkie przedstawienia Tadeusza Kantora. Teatr Cricot 2 był olśniewającym zjawiskiem na arenie światowej. Działał głównie w Europie, ale miał ogromny wpływ. Ludzie przyjeżdżali ze świata, by zobaczyć jego niezwykłość.
Czy złe czasy szkodzą teatrowi? Niekoniecznie. Nie sądzę, by cierpiał obecnie z powodu bezpośredniej cenzury; ma raczej problemy finansowe.
Teatr musi być dotowany, bo trudno mu się utrzymać z własnych funduszy. Potrzebuje wsparcia ze strony państwa, które ma obowiązek zajmować się bezpieczeństwem, zdrowiem, kulturą i oświatą. Po to tworzymy społeczność, by opiekować się takimi dziedzinami.
Niestety na sposób dystrybucji funduszy oraz na obsadę stanowisk ma wpływ polityka, a co za tym idzie – polityka kadrowa. I to jest fatalne, bo ogranicza dostęp do wielu wartościowych zjawisk. Myślę o plastyce, instytucjach muzealnych czy instytutach naukowych. Chciałoby się, żeby Polska – aspirująca do uczestnictwa w rozwoju kultury europejskiej – miała przyzwoite instytucje zajmujące się sztuką współczesną. Kierujące się nie polityką personalną, ale prezentujące nowe, ciekawe nurty otwierające perspektywy.

 


Długo wykładałeś aktorstwo w łódzkiej Akademii Muzycznej. Zakładam, że studenci różnią się od tych z Twojego pokolenia.

Skończyliśmy szkołę w 82 roku, gdy środowisko aktorskie bojkotowało peerelowskie media. Stąd byliśmy pokoleniem bez debiutu; w pierwszych latach otrzymywaliśmy propozycje, którym – ze względu na środowiskową lojalność - musieliśmy odmawiać. Nie chcieliśmy brać udziału w komunistycznej propagandzie. A ile propozycji żeśmy wtedy dostawali, hohoho! (śmiech)

Doskonały pomysł na nagłówek: „Pokolenie bez debiutu”.

To dotyczy nie tylko nas. A ci, którzy skończyli szkoły teatralne dwa lata temu, gdy szalała pandemia? Ostatnie, dyplomowe przedstawienia grali online… No, to jest straszne. Dlatego, że brak szansy na debiut wysadza ich z siodła. Ci, którzy wcześniej już się pokazali – mogą przeczekać ten czas lepiej lub gorzej. Choć w dzisiejszych czasach wielu aktorów pracuje na umowy o dzieło, bo w teatrach nie ma etatów. Gdy teatry nie grały, nie mieli pieniędzy na utrzymanie. Rozwozili paczki – dla kurierów była praca.
Byliśmy właśnie takim pokoleniem, jak ci biedacy w pandemii.

Mimo wszystko niektórzy odnieśli potem sukces. Za sobą masz grubo ponad tysiąc słuchowisk Teatru Polskiego Radia. To oszałamiający dorobek, którego wielu może Ci pozazdrościć.

Marzyłem o teatrze radiowym. Można powiedzieć, że jako nastolatek zostałem ukształtowany literacko przez Teatr Polskiego Radia. Słuchałem, chłonąłem… i przez pierwsze lata po szkole teatralnej, gdy nie można było w tym uczestniczyć – tęskniłem.
Po zakończeniu bojkotu zostałem zaproszony i teatr radiowy mnie zaakceptował. Miałem szczęście grać tam rzeczywiście dużo dobrej literatury razem ze znakomitymi Kolegami.
Wyliczyli mi tysiąc słuchowisk, gdy otrzymywałem Złoty Mikrofon – czyli już ładnych kilka lat temu i trochę ich od tamtego czasu przybyło (śmiech).

Zapach radiowego studia jest nie do pomylenia z żadnym innym.

Powiem tak: słowo jest znaczące, a mikrofon jest bardzo czułym wykrywaczem kłamstw. Łatwo usłyszeć, czy ktoś oszukuje, czy gra na sto procent. Publiczność może to wybaczyć lub nie, natomiast mikrofon uwydatnia fałsz.
Coraz popularniejsze są w Polsce audiobooki. Czytam ich dość dużo, a czasy pandemii wywołały lawinowy wzrost zainteresowania. Pojawiają się bardzo ciekawe propozycje i wybór jest szeroki. Sam słucham przy różnych okazjach! Oczywiście nie tych, które przeczytałem – bo już je znam (śmiech). Obok literatury pięknej pokazuje się sporo ciekawego reportażu, a nawet literatura popularnonaukowa.
Dla osoby czytającej – w tym wypadku dla mnie – audiobooki są  dziedziną o tyle interesującą, że od początku do końca odpowiada się samemu za całość. Trzeba znaleźć odpowiednią ścieżkę, sposób narracji i jest to taki głosowy „odcisk palca”.

A czy zdarzyło Ci się odmówić nagrania jakiejś książki?

Przyznam się, że czasem odmawiam czytania poradników w stylu „Jak żyć”, „Jak zarobić trzy miliony i nie wyłysieć” czy „Uwierz w siebie”. Choć kilka nagrałem i odnotowałem ze zdziwieniem, że ludzie je cenią. Sam ich nie czytam, więc jeśli mogę wybierać – wybieram coś innego.  

Skoro mówiliśmy o nagrodach – otrzymać „Wielki Splendor” za wybitne kreacje w słuchowiskach to… jak jeszcze za życia stanąć na pomniku!

Rzeczywiście, to najbardziej znacząca nagroda za działalność aktorską w Teatrze Polskiego Radia. Zacniejszej nie ma, zważywszy na długi szereg wspaniałych osób, które tę nagrodę otrzymały. Są w nim wybitne postaci polskiego aktorstwa.

Powiedziałeś kiedyś w wywiadzie dla radiowej Jedynki: „Bardzo późno zdałem sobie sprawę z tego, że głos to mój wielki dar”. Nie zrobimy tabelki w Excelu, ale jakie są proporcje - na ile ważny jest otrzymany dar, a na ile umiejętności?

Mnóstwo osób jest obdarzonych głosem przyjemnym dla ucha, budzącym zaufanie. Pytanie, jak się z niego korzysta. Krótko mówiąc: ważna jest interpretacja. Czy ważniejsza od głosu, czy nie – czasem trudno ocenić. Natomiast miłym dodatkiem jest to, że głos wzbudza sympatię odbiorcy. I to jest dar.

Ten dar doceniła stacja TVN. Dlaczego właśnie Ty zostałeś głosem autopromocji?

Przed startem stacji odbywały się przesłuchania i Prezes Mariusz Walter zdecydował się na mnie. Nie byłem nawet do końca przekonany do tego, czy powinienem czytać sam. Może lepiej z kimś na spółkę?
Ale stwierdził, że ma to być znak firmowy – zatem jedna osoba. Cieszę się, że mój głos jest kojarzony właśnie z tą stacją. To bardzo miłe.

I trochę to już trwa…

Zacząłem pracować trzy miesiące przed pojawieniem się telewizji TVN na antenie. Trwało wymyślanie formuły i przygotowanie od strony technicznej; trzeba było uruchomić sprzęt i zobaczyć, jak wszystko działa.

Czy po tylu latach wypowiadania „Dziś w TVN…” fraza jest już tak wdrukowana w mózg, że Ci się śni? (śmiech)

Nie, „Dziś w TVN” się nie śni, ale… stało się odruchowe.

Życzymy, byś pomimo uchwały Lex TVN czytał tę frazę przez kolejne lata.

Myślę, że przetrwamy Lex TVN i wszystko wróci na dobre tory.  


Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski / PolscyLektorzy.pl
Asystent planu: Renata Strzałkowska

 

 

 

 

 

Brak komentarzy

Studio Medianawigator.com

reklama

Agencja MediaNawigator.com

Powered by:

Bank głosów Mikrofonika.net

reklama