Publikacje o lektorach
ARTYKUŁY, AUDYCJE, FILMY

Permanentny przegląd prasy, portali internetowych, społecznościowych, radia i telewizji. Zbieramy wszelkie publikacje na temat lektorów i ich pracy. Efekt naszych poszukiwań znajdziesz w tym dziale. Jeśli masz coś czego tu nie ma, podziel się linkiem! Koniecznie daj nam znać!

Tytuł: Tomasz Bartos - Nie ukrywam, że jestem pracoholikiem
Autor: Przemysław Strzałkowski
Źródło: PolscyLektorzy.pl
Data publikacji: 10.12.2020
 
Cykl wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU jest autorskim przedsięwzięciem portalu PolscyLektorzy.pl. Rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy opracowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.

Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Jesteś chyba jasnowidzem. Dwadzieścia lat temu wymyśliłeś zdalnie działający biznes, idealny na czasy zarazy.

Tomasz Bartos: Nie wiem, czy idealny (śmiech). Oczywiście, lektorzy mają szansę dopasować się do aktualnych warunków. Ale nie wszyscy przechodzą to „bezobjawowo”. COVID ugodził również w rynek reklamowy. Naturalną koleją rzeczy pewne segmenty wzrosły, bo ludzie wysyłają nagrane lub animowane prezentacje, zamiast się spotykać. Ale niektóre firmy – jak lokalne radia i telewizje – mają teraz ciężko. W związku z tym skutki pandemii odczuwają nawet lektorzy pracujący zdalnie, ale z lokalnymi rozgłośniami.
Gdybym był jasnowidzem, może przewidziałbym, jak to wszystko się potoczy. A tak naprawdę rozkręcając firmę nie podejrzewałem, że będę z niej żył nie tylko ja, ale też kilka innych osób. To miało być dodatkowe zajęcie, które trochę podbuduje prywatny budżet i pozwoli szerszemu gronu poznać głos mój i znajomych.

Domyślam się, że początki były trudne. Pracowałeś wtedy jeszcze w koszalińskim Radiu Północ. Koledzy nie pukali się w czoło?

Dość powszechne było zdziwienie sposobem rozliczania się za projekty lektorskie, bo klient najpierw dostawał produkt, a dopiero potem za niego płacił. W tych latach uważano to za bardzo ryzykowne. Ludzie mieli dwie, podstawowe wątpliwości: czy lektor bez reżysera, bez realizatora jest w stanie nagrać tekst tak, jak klient sobie życzy i czy klient zapłaci za gotowe nagranie.

 


To wymaga zaufania. Jak się je buduje?

Trzeba uczciwie przedstawiać wszystkie zasady. Mówić jasno o swojej roli i prowizji od zlecenia. Od razu postawiliśmy na przejrzyste cenniki i matematycznie wyliczone prowizje, których nigdy nie ukrywamy. Markę firmy, na której można polegać, buduje również rzetelność w wypłatach na czas.

Pozostając przy przejrzystości – właśnie, jak to działa? Być może niektórym bank głosów jawi się jako gangster, który dla siebie bierze wielką część, a lektorom zostawia grosze.

Słyszałem, że pojawiają się takie sytuacje. Ale to dotyczy raczej dużych agencji reklamowych, które obsługują wielkie marki i organizują wokół tej obsługi cały, nazwijmy to, entourage.
Klient przychodzi do opłaconego studia, sesja - często z poczęstunkiem – trwa dwie lub trzy godziny, trzeba tam wysłać swoich ludzi, którym trzeba zapłacić… Agencja ma przeświadczenie, że lektor i nagranie to tylko elementy większej całości. I bywa, że lektor otrzymuje praktycznie końcówkę z tego, co klient przeznaczył na głos w swojej produkcji.
U nas wygląda to inaczej; nasza prowizja jest jasna od początku współpracy, z niej finansujemy rabaty, które mają wieloletni klienci. Opłacamy utrzymanie systemu, inwestujemy w reklamę. I zawsze robimy wypłaty na czas – w przeciwieństwie do znacznej części klientów. W branży wiadomo, że rynek jest bardzo upośledzony przez brak terminowych płatności; to jest bolączka wszystkich, którzy na tym rynku pracują.
My płacimy w terminie, natomiast wszelkie obciążenia i ewentualne windykacje bierzemy na siebie. To również mieści się w prowizji. I oczywiście opłacenie ekipy dbającej o to, żeby wszystko się kręciło.

Discover Mikrofonika #oneshotchallenge (reż. Tomasz Bartos, zdj. Marcin Golik)

 

Zatem lektor ma ze strony banku głosów: pozyskanie zlecenia, jego całościową obsługę, a potem pewność rozliczenia na czas.

Tak założyliśmy. Lektorzy powinni robić to, na czym znają się najlepiej. Powinni móc odpuścić kwestię umów, porozumień i właśnie windykacji, które psują krew i nie pozwalają skoncentrować się na sprawach naprawdę istotnych.

Czy robota zdalna pozwala na tworzenie więzi? Przecież każdy pracuje sobie – w swoim studiu, w swoim mieście…

Z lektorami odwiedzającymi nas w studio widzimy się na co dzień od wielu lat. Natomiast niekoniecznie trzeba spotykać się face to face, żeby budować relację. Na gruncie zawodowym wytwarzają się relacje bardziej prywatne. Oczywiście po latach takiej współpracy pojawia się tęsknota za spotkaniem. Co tu kryć – żeby napić się razem wódeczki, porozmawiać i pożartować.
Kiedyś, na początku Mikrofoniki, robiliśmy takie spotkania z miejscowymi lektorami. Zazwyczaj w kwietniu, w okolicach urodzin firmy, wynajmowaliśmy w knajpie kilka stolików i poświęcaliśmy wieczór na integrację poza pracą. Później wyewoluowało to w znane już w branży - z czego się bardzo cieszę – Ogólnopolskie Spotkania Lektorów.

I tu mamy fenomen. Najpierw nagrywanie zdalne pozbawiło w dużej mierze lektorów spotykania się i interakcji; bo wcześniej trzeba było przyjść do radia, telewizji, studia i nieraz wspólnie nagrać scenkę. Potem przyszły lata towarzyskiej posuchy i nagle – o paradoksie! – z inicjatywy Mikrofoniki powstała impreza, dzięki której lektorzy z całej Polski mogą się spotkać o wiele łatwiej, niż kiedyś.

Tak, to jest paradoks. Nigdy w tym ujęciu się nie zastanawiałem, ale najpierw rzeczywiście przyczyniliśmy się do izolacji, a potem mocno przyczyniliśmy się do integracji.
I już po pierwszym spotkaniu lektorskim miałem wrażenie, że była to absolutnie bezprecedensowa sytuacja w branży. Pierwszy raz w historii tak wiele osób zajmujących się tym zawodem spotkało się w jednym miejscu. Wydaje mi się, że wszyscy wyjechali stamtąd zadowoleni i przeświadczeni, że są do siebie podobni. Mają zbliżone podejście do innych; są bardzo otwarci, weseli i kontaktowi, chętnie podejmują inicjatywy. Są to przede wszystkim ciekawi ludzie, z którymi fajnie jest się spotkać.
Obserwując interakcje w mediach społecznościowych jestem pewien, że znajomości zawarte podczas OSL pięknie ewoluują nie tylko w świecie wirtualnym, ale i rzeczywistym. Ludzie się spotykają, powstają grupy i przyjaźnie, rodzą się z tego nawet dzieci… To dużo dobrej energii i jestem dumny, że udało nam się coś takiego wymyślić i zrealizować. A dla małej firmy z Koszalina jest to dość duże wyzwanie – zarówno finansowe, jak i organizacyjne.

 


Potwierdzam, że pierwszy OSL wspomina się ze szczególnym sentymentem, bo wielu ludzi zobaczyło się po raz pierwszy w życiu. I rozwijają się zapoczątkowane wtedy przyjaźnie.
Mówisz o „małej firmie z Koszalina”… Czy lokalność nie jest właśnie atutem, walorem? I czy ma dzisiaj znaczenie, że nie działa się w Warszawie?

Jeszcze rok temu bycie w Warszawie miało sens. Nie ma co ukrywać, że to jednak jest centrum medialne i biznesowe tego kraju. Większość agencji produkcyjnych i naszych klientów celujących w firmy ogólnokrajowe, czy europejskie, ma przedstawicielstwo w Warszawie.
Jest bliżej i wygodniej się spotykać, by zrealizować różne rzeczy. Natomiast dzisiaj to straciło znaczenie. Można wręcz powiedzieć, że działając na prowincji mamy jakiś handicap, ponieważ nie musimy tyle zarabiać (śmiech). Wiadomo, że koszty utrzymania - firmy oraz osobiste - są wyższe w dużych aglomeracjach. Poza tym jesteśmy bardziej wyluzowani, jeśli chodzi o pandemię, bo nie żyjemy w tłoku i ścisku. Praktycznie nie korzystamy z transportu masowego, a w dużych miastach bywa to koniecznością.

W dodatku wiatr od morza oczyszcza.

Tak. Mamy świeże powietrze, piękną przyrodę i możemy się realizować sportowo, czy spacerowo-krajoznawczo. A wszystkie prace i tak przeniosły się w sferę wirtualną, w której my – urodzeni w internecie – czujemy się jak u siebie w domu.
Z drugiej strony nie jesteśmy do końca firmą lokalną, bo nie mamy zbyt wielu klientów na rynku zachodniopomorskim. Nie jest to rynek zindustrializowany i oprócz turystyki praktycznie nie ma centrów produkcyjnych, które mogłyby być naszymi klientami.
Oczywiście nagrywamy lokalne zespoły, użyczamy sprzętu i talentów do różnych inicjatyw. Ale mam wrażenie, że raczej społeczność bardziej zyskuje na naszym istnieniu, niż my z regionu czerpiemy. Wspieramy lokalną drużynę piłkarską i Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej Reflektor, który od wielu lat łowi nowe talenty wokalne. Wspieramy też Reggaenwalde Festival w Darłowie oraz mniejsze inicjatywy, żeby coś po sobie zostawić, dobrze się kojarzyć i dzielić się z lokalną społecznością.
To jest naturalne. Wydaje się, że każda firma powinna tak budować. Oczywiście na miarę swoich możliwości, bo nie są to wielkie inwestycje. Ale gdyby każdy dorzucił cegiełkę, to oferta kulturalna i sportowa byłaby o wiele fajniejsza.

Byłeś jednym z wirtualnych pionierów w branży. Z czasem przybywało naśladowców, banków głosów jest coraz więcej. Czy tortu wystarczy dla wszystkich?

Rynek wciąż zaskakuje nowymi rozwiązaniami. Nigdy bym nie pomyślał, że rynek lokalnych rozgłośni radiowych i telewizyjnych – od którego zaczynaliśmy – za dziesięć lat będzie stanowił tylko niewielką część obrotu firmy.  Nie wiemy, w którą stronę pójdzie rozwój internetu i multimediów. Możemy się tylko domyślać, ale na pewno pracy będzie więcej, niż mniej. Dopóki nie zastąpią nas maszyny…
Od początku pojawiały się firmy, które miały nazwę łudząco podobną do naszej, firmy kopiujące wymyślone w Mikrofonice rozwiązania wizualno-techniczne. Powstawały, upadały, były na górze i na dole. Taka fluktuacja jest rzeczą naturalną.
A tortu nigdy nie wystarcza dla wszystkich; zawsze muszą być tacy, którzy odpadną i tacy, którzy się utrzymają i wzmocnią. Mam nadzieję, że zawsze będziemy w tej drugiej grupie.

 


Ale posiadanie epigonów jest chyba przyjemne, bo potwierdza, że robi się dobrą robotę.

Oczywiście (śmiech), nie można zaprzeczyć.

A propos dobrej roboty. Dla Mikrofoniki czytają dobre i najlepsze w tym kraju głosy. Jakie właściwie są kryteria ich naboru?

To jedna z trudniejszych kwestii w prowadzeniu studia, jeżeli podchodzi się do tego na poważnie. Potrzebujemy jasnej i możliwie szerokiej prezentacji dotychczasowych dokonań kandydata, a o ich wartości w dużej mierze decyduje doświadczenie na rynku. Im lepsze demo, im więcej osiągnął przed współpracą z nami, tym łatwiej jest go przyjąć do grona lektorów.   
 
Zatem: żeby zacząć, najlepiej mieć dorobek. A żeby mieć dorobek, kiedyś trzeba zacząć (śmiech).

Dokładnie tak. Nie jest łatwo (śmiech).

Bycie lektorem jest coraz częściej postrzegane jako łatwy i szybki sposób na zarobek. A czy tak jest w istocie?

To chyba jeden z największych błędów. Uważam, że poziom, który dzisiaj jestem w stanie zaakceptować u innych, osiągnąłem jako lektor po mniej więcej dziesięciu latach pracy.
W moim doświadczeniu znam tylko kilka przypadków osiągnięcia jakiejś pozycji zawodowej w ciągu dwóch-trzech lat. Te ewenementy można policzyć na palcach jednej ręki. Za większością lektorów stoi tytaniczny wręcz upór, praca, promocja swoich zdolności i nazwiska, ale przede wszystkim tysiące przeczytanych tekstów i godzin spędzonych przed mikrofonem. Nic nie jest w stanie tego zastąpić.
W dodatku lektorzy są podzieleni na różne specjalizacje. Mało kto jest na tyle wszechstronny, żeby czytać wszystko. A każdy obszar wymaga dodatkowego kształcenia. Możesz przeczytać scenkę, wydaje ci się, że przeczytałeś ją sprawnie, nawet klient zaakceptował i zapłacił – ale każdy, kto od dawna zajmuje się produkcją od razu wyczuje, że nie jesteś w tym dobry.
Wysyłając demo sądzimy, że zrobiliśmy kolosalny postęp, że jesteśmy wręcz genialni i dziwimy się, czemu nas nie chcą. Nie, bo jest po prostu za wcześnie. A człowiek na początku drogi nie ma tak rozwiniętej oceny tego, co robi, by trzeźwo do tego podejść.
Jestem przekonany, że większość ludzi wysyłających do nas demo (a teraz, podczas pandemii, są to ogromne ilości) będzie się słuchać za dwa lata z uśmiechem, ale raczej politowania i wstydu. Jesteśmy w stanie ocenić swoje zdolności dopiero z perspektywy czasu, ewentualnie oceniać innych, bo to jest łatwiejsze.
Podczas naboru staramy się pracować w komisji. Demówek słucha trzech lub czterech członków zespołu, którzy wymieniają się opiniami i przeczuciami – bo często ważne jest również przeczucie – czy dany głos ma szansę zaistnieć w naszym banku.
Trzeba pamiętać, że jeżeli chcesz wcisnąć się między trzystu ludzi, którzy w tej branży świetnie sobie radzą i zarabiają od lat pieniądze, to musisz zaproponować coś na co najmniej tym samym poziomie. Inaczej przepadniesz. Moim zdaniem szansa na takie wejście jest tylko jedna i trzeba ją odpowiednio wykorzystać.

Podsumowując: dobre pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz?

Tak, choć kilka razy sądziłem, że coś wiem o przyjmowaniu głosów i… zdarzało mi się pomylić. Są lektorzy, którzy próbowali dostać się do naszego banku przez wiele lat. Oczywiście w tym czasie ewoluowali i okazywało się, że osiągnęli sukces. Znajdują więcej klientów i zarabiają więcej, niż się spodziewałem. A wydawałoby się, że mam jakieś pojęcie i ogląd sytuacji.

Tymczasem ktoś znajduje sobie niszę ekologiczną i daje radę?

Błogosławieństwem i przekleństwem naszych czasów jest to, że internet spłycił autorytety. Szukając wskazówek już nie idzie się do radia, do zawodowców z 20-30 letnim stażem, żeby się załapać jako podający kawę i chłonąć wiedzę.
Kiedyś opublikowanie swoich pierwszych podejść do pracy przed mikrofonem było niemożliwe. Można było próbować w lokalnych radiach, wkręcać się w atmosferę i szukać szansy na pracę wśród kreatywnych ludzi.
Teraz idzie się na głęboką wodę. Wszystko można robić w domu i docierać do różnych producentów. To nie będą od razu ogólnopolskie kampanie; polecam wszystkim najpierw kanał na YouTub’ie albo satyryczny filmik na Facebook’u. Znajomy robi podcasty? Proszę bardzo, nagraj mu zajawki. Uczcie się i niech powstaje jakiś dorobek.

 


A Ty sam jak zaczynałeś?

Jak większość. Lokalne radio, brak głosów do produkcji, w końcu sam stajesz za mikrofonem i próbujesz. Oczywiście dziś przesłuchując nagrania z tamtego okresu jest mi bardzo, bardzo wstyd. To nie jest przyjemne uczucie, bo wtedy uważałem, że wychodzi mi fenomenalnie. Boleśnie się myliłem. Wyciągnąłem wnioski.
Teraz mam za sobą sporo nagrań - część naprawdę solidnych, dla dużych marek - ale już wiem, że pewnych ograniczeń nie przeskoczę i nie ma sensu się z tym mierzyć. Oczywiście znam swoje mocne strony i w tych "moich" nagraniach czuję się naprawdę pewnie. I pracuję dalej.

Dzięki internetowi jest zarazem i łatwiej, i trudniej. Przez pozorną łatwość do zawodu chce wejść powiększająca się rzesza ludzi, a na to nakładają się tak zwane ciężkie czasy. To grozi dumpingiem. Czy punktem odniesienia może być cennik Mikrofoniki?

Wiem od lektorów, że początkujący często wykorzystują nasz cennik jako podpowiedź, jakie stawki należałoby docelowo przyjąć w swoich relacjach z klientami.
Bardzo nas to cieszy i jest to część transparentności, której hołdujemy. Staramy się tak wyceniać pracę lektorów, na ile aktualnie pozwala rynek. Przygotowywaliśmy rzecz bezprecedensową, ponieważ na 6 Ogólnopolskim Spotkaniu lektorów mieliśmy o tym rozmawiać zarówno ze Stowarzyszeniem Lektorów Rzeczpospolitej Polskiej, jak i z przedstawicielami innych, wręcz konkurencyjnych studiów, by osiągnąć porozumienie i kształtować stawki w Polsce, które są żenująco niskie.
Znaczna część produkcji Mikrofoniki jest skierowana na rynek europejski i światowy, a znając tamtejsze realia mamy bezpośrednie porównanie zarobków polskich lektorów ze stawkami ich kolegów z zachodu i wschodu.
Jesteśmy jednym z najtańszych krajów – na pewno w Europie – i masa garnących się ludzi nie ułatwia utrzymania stawek, choć docelowo powinny być zwiększane. Staramy się to systematycznie robić. Na nasz cennik reagują lektorzy i mniejsze firmy, więc możemy podciągnąć całość do góry. Oczywiście na tyle, na ile rynek to wytrzyma.
Sądzę, że gdyby nie pandemia, doszlibyśmy w trakcie spotkania do racjonalnych rozwiązań i stawki już teraz wyglądałyby inaczej, a od przyszłego roku całkiem by się zmieniły.
Powinniśmy brać przykład z kolegów z innych krajów europejskich, którzy potrafią się porozumieć, potrafią założyć związek zawodowy, wspierać się i – co ważne – również wzajemnie dyscyplinować. Mam nadzieję, że będziemy uczestnikiem tego procesu. Nie obserwatorem, a być może kreatorem.

Co jeszcze w tej robocie jest trudne?

W pracy lektora od zawsze trudny jest kontakt z klientami (śmiech). Ale mam od tego bardzo dobry zespół, który zna praktycznie wszystkie sztuczki, jakimi klienci się posługują.
W pracy zdalnej na barkach lektora spoczywa wyobrażenie sobie, czego klient chce, bo często klient nie potrafi tego wyrazić. Trzeba zgadywać między słowami, które mogą znaczyć coś zupełnie innego. Klient może powiedzieć, że chce „spokojnie”, a po tekście widać, że potrzeba i trochę humoru, i ożywienia…

 


…a „spokojnie” tak naprawdę oznacza „dynamicznie” (śmiech).

Właśnie. Jak usłyszała koleżanka Gosia Kościelniak: „Przeczytaj to gorąco jak zimna suka”. Powiedzmy, że nieumiejętne wyrażenie oczekiwań to smaczek w branży, który zostanie z nami na zawsze.
Trzeba się nauczyć odczytywać sygnały, zamiast z nimi walczyć. Naszym celem nie jest wyedukowanie klienta w przekazywaniu wskazówek medialnych, tylko zrealizowanie nagrania, które mu odpowiada.
I oczywiście kwestie papierkowe… Pojedynczy lektor spotyka się z tym w mniejszym stopniu, ale przy obsłudze takiej firmy – a głównie na mnie spadają sprawy prawno-księgowe – mam uczucie, że ilość dokumentów, przepisów i obowiązków, które nakłada państwo, jest przytłaczająca.
I frustrująca, bo człowiek założył studio nagraniowe, a nie kancelarię. Nikt na górze nie myśli, że każdy nałożony na nas obowiązek i przepis zajmuje czas, który moglibyśmy wykorzystać na rozwój firmy. To jedna z najbardziej wkurzających, osobiście mnie męczących rzeczy.
Dodam jeszcze, że jako lektorzy żyjemy w zawieszeniu prawnym. Nie ma takiego zawodu w klasyfikacji działalności, ten zawód po prostu nie istnieje. Poruszamy się cały czas w niejasnych kategoriach, dopisując się do różnych działek. A przepisy ich dotyczące kierują się do nas, co jest absurdem i utrudnieniem.
Trzeba z tym walczyć i wiem, że SLRP próbowało dopisać nas do zawodów sklasyfikowanych. Nie udało im się, ale to nie znaczy, że nie należy tych prób nadal podejmować.


Sposobem Mikrofoniki na zaistnienie w świecie wirtualnym są portale Polscylektorzy.pl i Oldmics.pl. Ale właściwie po co? Firma nie musiałaby tego robić.

Oczywiście, że nie. Świadczymy usługi na odpowiednim poziomie i staramy się, by wszystko, co im towarzyszy, również było dobre. Wychodzimy z założenia, że nie budujemy firmy z dnia na dzień, że jest to założenie na wiele lat. Portale PolscyLektorzy czy Oldmics nie wyglądały tak samo dziesięć lat temu. I to, jak wyglądają teraz, wynika z systematyczności.
Zdecydowaliśmy się na nie przez naszą taktykę: małymi krokami, ale do przodu. Budować, budować, budować.

Czyli nie szybkie zbijanie desek, byle wyżej, ale spokojne budowanie cegła po cegle…

Absolutnie. To jest zgodne z moją życiową filozofią.

Dwudziestolecie Mikrofoniki tuż-tuż. Czujesz się już weteranem, który może osiadać na laurach, czy przewidujesz jeszcze wyzwania?

Z jednej strony mam dosyć formalnej strony prowadzenia działalności. Z drugiej – bardzo cieszy mnie rozwój interakcji między lektorami i to, co zbudowaliśmy razem z ekipą. Chciałbym to kontynuować.
Ale też ciągnie mnie do rzeczy, których do tej pory nie robiłem. Ponieważ angażujemy się w lokalne projekty, rok temu pracowałem na planie filmu. Po raz pierwszy wyszliśmy poza studio i zabraliśmy nasze drogocenne zabawki w bardzo nieprzychylny zaawansowanej technice plener. Pierwszy raz mieliśmy okazję nie tylko nagrywać dźwięk na planie, ale też podjąć się późniejszej postprodukcji. To było bardzo fajne wyzwanie, wiele się przy okazji nauczyliśmy. I również w tę stronę chciałbym pociągnąć maszynę produkcyjną.  
A z kolejnej strony – trochę się już napracowałem w życiu, bo przez wiele lat pracowałem praktycznie na dwa etaty i zarwałem ogromne ilości nocek. Chciałbym też nic nie porobić albo skoncentrować się na osobistych projektach, na rzeczach, które mnie kręcą. I w końcu oderwać się od pracy, bo nie ukrywam, że jestem pracoholikiem.
Firma bardzo dużo dla mnie znaczy i zajmuje bardzo dużo czasu.

Pytanie było podchwytliwe, bo myślę, że – pomimo chęci odpoczynku – jesteś typem zadaniowca. I na laurach nie osiądziesz.

No, raczej…
 

 

Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski / PolscyLektorzy.pl

 

 

 

 

 

Komentarze (1)

2020-12-12 Quadro

Przyjemnie Cię słuchać i z ciekawego wywiadu i "na żywo". Gratulacje za dokonania, za MIKROFONIKĘ, za dobrą pracę i... współpracę:) Tomek - życzę Ci dalszych sukcesów, realizacji planów i satysfakcji! A poza tym zdrowia i szczęścia w Rodzinie:)

Studio Medianawigator.com

reklama

Agencja MediaNawigator.com

Powered by:

Bank głosów Mikrofonika.net

reklama