W cyklu wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy opracowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.
Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Dzień dobry, Gosiu. Zaczynamy już oficjalną rozmowę, więc się usztywniamy (śmiech).
Małgorzata Krzysica: A ile poplotkowaliśmy przed, tego nikt nie wie. Obniżamy również tembr głosu, żeby brzmieć zawodowo…
…czego Państwo nie usłyszą, ale mogą sobie wyobrazić (śmiech). Kraków z perspektywy turysty jawi się magicznie, nieco sennie i oferuje „ocean wolnego czasu”. A jeśli się tutaj żyje i trzeba sprostać codziennym wyzwaniom?
Galopując przez Rynek trzeba zręcznie omijać tłumy zagapionych turystów, którzy snują się noga za nogą. Dlatego nie zauważa się urody Sukiennic, nie słyszy się hejnału… A jeśli się go słyszy – to tylko po to, by zwiększyć stres spowodowany spóźnieniem na próbę spektaklu.
Myślę, że Kraków jest najbardziej magiczny w nocy lub nad ranem, gdy turyści idą spać i można spokojnie przejść obok dorożek. A właściwie powozów, bo dorożki były dawno temu. I tylko koni żal… Moje życie to życie w ciągłym biegu.
W kawiarnianych piwnicach życie tętni, ale na scenach chyba też? Czy jednak odczuwacie ciężkie czasy?
Rzecz jasna żartuję, mówiąc o turystach, bo przecież Kraków z nich żyje. Ale tak naprawdę magia jest w nas, czyli rodowitych krakowianach. Między innymi w tym, co robimy na scenach teatralnych. Spotkaliśmy się w kawiarni teatru „Scena pod Ratuszem”, w piwnicy, w samym centrum Rynku i oczywiście jest magicznie. Poza tym – próbujemy przetrwać, jak każdy.
Przy okazji uciekając od nudnych form, bo niedawno nagrałaś kolędę w rytmie flamenco.
Chodzi o przełamywanie stereotypów, że kolędę trzeba zaśpiewać koniecznie z dzwoneczkami w tle. A może mnie to nie interesuje? Może interesuje mnie muzyka i przekaz, który niesie świąteczna piosenka?
Poza śpiewaniem mam w tygodniu tyle pracy, że nie nudzę się ani przez moment. Wynika to również z wyzwań obecnego życia, bo magia magią, sztuka sztuką, a trzeba po prostu się utrzymać. A artysta – poza kilkoma celebrytami – nie jest teraz na piedestale. To normalny, pracujący człowiek.
Słyszę w tym nutę goryczy.
Zgadza się. Gdy kończyłam szkołę teatralną, a potem „wchodziłam ” w zawód, aktor był kimś ważnym, cenionym i szanowanym. A teraz mam wrażenie, że jesteśmy na samym końcu łańcucha pokarmowego. Artyści zawodowi, choć to okropnie brzmi, są coraz mniej potrzebni.
Jeżeli ludzie zmagają się z narastającą drożyzną, z wszechobecnymi problemami związanymi z codziennym bytem i przetrwaniem – jak to było zwłaszcza w czasie pandemii – to pójście do teatru przesuwa się na szary koniec. Wystarczy, że włączą sobie telewizję. Mają tam kilkaset programów; lepszych lub gorszych, ale mają. A do teatru trzeba kupić bilet, ubrać się, wyjść… może tam coś przeżyć… więc łatwiej zostać w domu. Największą widownię mają jeszcze farsy, bo ludzie chcą się śmiać.
Oderwać od rzeczywistości?
Chcą się po prostu przestać bać jutra. Na przekór temu zrealizowałam spektakl „Głos ludzki” z piosenkami Edith Piaf, który nie jest wesoły, ale niesie również nadzieję. I mimo wszystko ludzie przychodzą! Słyszę komentarze: „miałem dreszcze, wzruszyłem-wzruszyłam się”, czyli katharsis wciąż w teatrze istnieje…
W tych trudnych czasach zbliża się Twój jubileusz 35-lecia pracy artystycznej.
W czerwcu minie 35 lat pracy w teatrze, ale czego ja nie robię… gdzie nie pracuję… Żadna praca nie hańbi, jeśli jest uczciwa. Poza teatrem, filmem i „lektorowaniem” robię inne rzeczy. Skończyłam pedagogikę i prowadzę warsztaty artystyczne w ramach terapii przez sztukę. Ukończyłam też Uniwersytet Jagielloński na kierunku "Zarządzanie kulturą", więc organizuję różne imprezy, przedstawienia i pokazy.
Zatem mój jubileusz to podsumowanie pracy na wielu płaszczyznach.
35 lat…
Boże, to już tyle! (śmiech)
…to ogromny dorobek i zarazem perspektywa, która może pozwalać na porównania. Czy liczą się jeszcze autorytety?
Myślę, że niestety brak autorytetów dotyczy nie tylko szeroko pojętej branży, ale większości Polaków. W środowisku czysto teatralnym odchodzą wielcy, generacja aktorów najwyższej klasy; niedawno zmarł Jan Nowicki, wcześniej Jerzy Trela, Franciszek Pieczka…
Miałam szczęście być jeszcze w tym pokoleniu, które uczyło się warsztatu od wielkich osobistości teatru i filmu. Jednak w ogóle misja teatru – pomimo wysiłków wielu twórców - powoli zaczyna blednąć. I mam wrażenie, że pokolenie młodych reżyserów nie zawsze wie, czego chce.
Przynajmniej łatwo jest teraz zostać gwiazdą. Wystarczy wystąpić w jednym odcinku serialu lub programu.
(śmiech) Gwiazdą jest Janusz Gajos, ale na pewno nie taka pani czy pan…
Zatem powiedzmy, że dysponujemy maszyną czasu. Zdecydowałabyś się ponownie na aktorstwo?
Tak, choć większy nacisk położyłabym na śpiewanie. I chyba aktorstwo traktowałabym jako hobby – bo wiem, ile w tym zawodzie muszę się napracować, by się utrzymać. Dobrym sposobem na zarabianie pieniędzy jest lektorstwo i lubię to robić. Jest to poważne rzemiosło. A do śpiewania i nagrywania płyt trzeba raczej dopłacać… I proszę mi wierzyć - nie stawiam pieniędzy na pierwszym miejscu w swoim życiu, nikt nie wie po prostu, jak trudno mi się utrzymać.
Wybór zawodu… hmm… Już od przedszkola „wychodziłam przed szereg” i śpiewałam. W dzieciństwie miałam projektor do oglądania bajek, który rzucał na ścianę kółko światła. Wchodziłam w to kółeczko, brałam do ręki coś, co udawało mikrofon i występowałam.
Urodziłam się z chęcią wejścia na scenę, więc trudno powiedzieć, czy potrafiłabym sama siebie przed tym uchronić i zrezygnować.
Mówią, że natury się nie oszuka.
Właśnie. Natomiast posiadając dzisiejszą wiedzę próbowałabym znaleźć inny sposób na zarabianie, a sztukę traktowałabym jako coś pięknego, co jest obecne w życiu, ale nie jest źródłem utrzymania.
Najlepiej zarabiamy na reklamach. W latach 90 znalazłaś się w pierwszej fali komercyjnych głosów RMF FM…
To były piękne czasy!
…i wszyscy uczyli się od siebie nawzajem.
Była nasza grupa i był jeden wielki – Andrzej Wiernik. (Legendarny lektor krakowskiego radia i telewizji, wiodący głos RMF w początkach istnienia stacji, zmarł 10 października 1999 roku - przyp. red.)
Gdy po raz pierwszy przyszłam do studia RMF-u – a wtedy nie było to jeszcze rozbudowane, wielkie i bogate radio, tylko przerobione pokoje po starym hotelu na Kopcu Kościuszki – w odrapanym fotelu siedział pan Andrzej. Postawiono przede mną mikrofon, dano mi do ręki kartkę i powiedziano: „czytaj!” No to czytałam. Potem: „zaśpiewaj!” I zaśpiewałam (śmiech). A Wiernik słucha, słucha i wreszcie mówi tym niskim głosem: „No, będą z Ciebie lektory!”
Andrzej Wiernik, Alina Kamińska, Łukasz Żurek, Przemek Nikiel i ja - to jedne z pierwszych głosów słyszanych w RMF-ie. Może ktoś pamięta jeszcze tak zwane serwisy walutowe? Uff… lektorka z najlepszą dykcją (śmiech), która tak szybko czytała te cyferki, to byłam ja…
Reklam dostawaliśmy rzeczywiście bardzo dużo. Przyjeżdżałam na sesję prawie codziennie i nagrywałam po kilkanaście spotów! Teraz nie ma już takiego rynku. Cóż, do lektorów zawodowych dołączyło wielu amatorów, a ponieważ producenci szukają oszczędności – czasem słyszę coś, czego jako lektor po prostu się wstydzę. Dotyczy to również polskich filmów, bo dochodzi do tego, że oglądając na Netflix’ie polską produkcję włączam napisy, żeby zrozumieć, o czym młodzi aktorzy mówią.
Przywołałaś naprawdę miłe wspomnienie maratonów reklamowych, gdy w sesji czytało się tak wiele spotów.
I jak powiedziałeś – wszyscy się uczyliśmy. Wielki Andrzej Wiernik na początku nam pomagał, a po pewnym czasie człowiek się „wyrabia” i wie, co robić, a czego nie. Bywa, że dostajesz kartkę i nie masz czasu, by poznać tekst, ale po prostu czytasz, bo to umiesz. Wiesz, jak powinno się intonować i zamykać zdanie. „Ile czasu nam to zajmie?” – pytam czasem w studiach nagraniowych i słyszę: „Dla Ciebie to będzie moment!” Trzy duble i do widzenia. To wypracowuje się przez wiele lat.
Ale wtedy uczyliśmy się… I było fantastycznie, pozytywnie, wesoło. Nie dlatego, że byliśmy młodzi; przede wszystkim było więcej szacunku do drugiego człowieka, a my mniej martwiliśmy się o przyszłość.
Przemek Nikiel nie ukrywa, że był w Andrzeja Wiernika wpatrzony. I wspomina, że ówczesny prezes RMF zobowiązał głównego lektora rozgłośni do opieki merytorycznej nad „świeżakami”, ale różnie z tym bywało.
Wszyscy byliśmy w niego wpatrzeni! Wydaje mi się, że unikał dawania porad, bo po prostu czuwał z boku. Jeżeli któreś z nas „świeżaków” przeczytało źle, to robił celną uwagę. Nie traktowaliśmy go jak profesora, który coś nakazuje. Podczas wspólnego czytania mówił czasem: „Spróbuj tak”. I tyle. Nie czułam presji. Andrzej był człowiekiem o wysokiej kulturze, choć miał swoje problemy.
Anegdota? Cały RMF kiedyś rechotał, gdy Wiernik przyszedł do studia i zrobiono mu kawał. Jak przystało na lektorów, dostawaliśmy kartki z tekstami reklam, jingli i zwiastunów. Tego dnia dostał gruby plik kartek jako pierwszy, stanął przed mikrofonem - natychmiast i bez przygotowania, jak to on - i zaczął czytać barytonem: RAZ, DWA, TRZY... Nie wiem, przy którym numerze się opamiętał! To były cyfry z listy przebojów aż do stu… Wtedy poszło już grubo: „No co wy tu… Myślicie, że ja k***a liczyć nie umiem?!”
Wszyscy go podziwialiśmy. Wciąż uważam, że to absolutna legenda lektorstwa.
A teraz, po kilku latach…
Ładnie to powiedziałeś! (śmiech)
…jakie porady dałabyś dzisiejszym „świeżakom” w zawodzie?
Takie same, jakie dałabym młodym aktorom. Po pierwsze: mówcie po polsku i nie transakcentujcie. Gdy słyszę polskie piosenki z transakcentacją w tekście, to wręcz się gotuję!
Po drugie: dykcja. Mam wrażenie, że wielu młodych ludzi w ogóle nie wie, co ono oznacza. W efekcie nie ma końcówek, nie ma szerokich samogłosek. Wszystkie słowa są niechlujne i płaskie. A przecież istnieją w internecie ćwiczenia, dzięki którym można nieco bardziej otwierać buzię, dociskać końcówki i tak dalej.
Ja już się nad tym nie zastanawiam, ale młodzi powinni, bo lektorstwo to rzemiosło i trzeba je opanować.
Jak w malarstwie – jeśli chcesz łamać zasady, to musisz je najpierw poznać.
Dokładnie. Ja kontrolowałam, w jaki sposób mówią moje córki, ale czy komuś teraz przeszkadza niedbała wymowa na co dzień? Sądzę, że dawniej rodzice i nauczyciele w szkole zwracali większą uwagę na to, jak dziecko mówi… Teraz nie ma to już takiego znaczenia. W sytuacji, gdy „papierek” pomoże usprawiedliwić błędy, kieruje się ucznia do logopedy. A ile cudownych papierków magicznie się tworzy, gdy młody człowiek nie umie mówić i pisać ortograficznie?
Myślę, że znikoma jest liczba faktycznych dysfunkcji u dzieci. Wszystko inne to manipulacja. Czy nastaną czasy bełkotu? Oto jest pytanie…
Zalewają nas również skróty, „szczeknięcia” zastępujące zdania.
Skróty mogą być pewnym „smaczkiem”, ale czy ludzie powinni się wyłącznie tak komunikować? Zobacz, jak my teraz rozmawiamy: mówimy cały czas językiem literackim. Pomijam już dykcję, którą mamy obydwoje podświadomą. Państwo nas nie słyszą (śmiech), ale wyraźnie słychać wszystkie końcówki i nie ma problemów z intonacją. A poważnie mówiąc: zanika mówienie piękną polszczyzną.
W tak zwanym życiu prywatnym zdarza mi się powiedzieć coś niechlujnie, ale mam wtedy poczucie winy.
Mam inny problem: wszyscy zwracają mi uwagę, że głośno mówię, że wręcz krzyczę. Od zestawu głośnomówiącego w samochodzie po zwykłą rozmowę. A to jest podświadome, bo przez całe zawodowe życie muszę mówić głośno. Gdy idziemy do sklepu, córka trąca mnie łokciem i syczy: „Ciszej! Nie krzycz!” Pytam zdziwiona: „Ja krzyczę?! ” - i wtedy już wszyscy patrzą w naszą stronę (śmiech).
Głos „stawia” również śpiew. Otrzymujesz ogromnie pozytywne recenzje Twoich interpretacji piosenek Edith Piaf, z którymi niełatwo się mierzyć. To wymaga warsztatu.
Zawsze ustawiam sobie wysoką poprzeczkę, bo - jak już wcześniej powiedziałam – nie chcę, żeby było nudno. Odkryłam aranże orkiestrowe dla piosenek Piaff autorstwa Abla Korzeniowskiego, które powalają. A znamy się z Ablem jeszcze z czasów studenckich. Starania o prawa autorskie do aranży trwały pół roku i… udało się! Stworzyliśmy razem z reżyserem spektaklu Maćkiem Namysło niezwykłą opowieść. Śpiewam 12 piosenek Edith Piaf. Towarzyszy im tekst dramatyczny Jean’a Cocteau. Może ktoś widział miniaturę filmową Pedro Almodovara z 2020 roku? Grała w niej Tilda Swinton. U nas jest to jednak spektakl teatralny; opowieść przeplatana piosenkami. To historia kobiety, która straciła bliską osobę. Ten temat dotyczy chyba każdego… Niesłychanie osobiste wyznania. Czasem śpiewam ostro i dynamicznie, jak nieraz śpiewała Edith, ale też intymnie i bardzo osobiście. Sama przetłumaczyłam cztery piosenki… Najważniejsze dla mnie jest to, że ludzie mówią po spektaklu, że go przeżyli. Często zdarzają się brawa na stojąco, a trudno o większą nagrodę dla aktora.
Tymczasem nowy rok zwiastuje Twoje nowe wydawnictwo płytowe.
Tak. Przygotowuję bardzo osobistą, autorską płytę. Jej zapowiedzią jest „Kolęda na cały rok”. Śpiewam, bo wyrażam w ten sposób siebie.
Nawiasem mówiąc, nie ma chyba krakowskiego benefisu, na którym byś nie śpiewała. A benefisami Kraków stoi (śmiech).
Nie przesadzaj… chociaż nie wiem, naprawdę już tego nie kontroluję (śmiech). Po prostu wkładam w śpiewanie całe serce. Tekst do piosenki świątecznej napisałam w jedną noc. Potem pędziłam z Krakowa do studia nagraniowego w Bielsku. Walcząc po drodze z największymi w tym dniu opadami śniegu nie wiedziałam, czy dojadę i jak wrócę. Ale wszystko się udało. A ja wierzę w znaki. Już 22 grudnia, przed Wigilią, piosenka była na YouTube.
Muzykę skomponował Piotr Kominek. Zwróćcie uwagę, jak niesamowite są gitary Alberto Suazo Sancheza - rodowitego Meksykanina - i jak brzmi najprawdziwsze pudło kontrabasu sprzed stu lat, gdy gra Józio Michalik. Pracuję ze świetnymi muzykami. Piosenka flamenco na Święta? To fantastyczne. Sama nie wiem, co jeszcze wymyślę.
Parafrazując tekst z filmu Monthy Python’a: „Nikt nie spodziewa się tego, co zrobi Małgorzata Krzysica!”
Jestem łakoma na życie. Może teraz inaczej rozwiązałabym swoje życiowe sprawy… Może podjęłabym inne decyzje, ale to już nie ma znaczenia. Wiem, że pozostaje mi coraz mniej czasu, po co wracać do przeszłości? Nie będę tracić ani minuty. Ludzie - cieszcie się życiem!
Czego można Ci życzyć w nowym roku?
Szczerze i brutalnie? Sponsorów. Dlatego, że nagrywanie płyt jest bardzo kosztowne. Trzeba wynająć studio, a moi koledzy to muzycy z najwyższej półki i też muszą z czegoś żyć. Nigdy nie oszczędzam na kolegach-artystach i daję im zarobić, gdy tylko mogę. Co możemy Wam zaproponować, drodzy mecenasi? Symboliczny znaczek na płycie, podziękowania, a przede wszystkim świadomość wspierania tych, którzy chcą w tym kraju i w jego realiach robić sztukę na najwyższym poziomie, na przekór modnemu bełkotowi artystycznemu.
Zatem zdrowia, zdrowia i jeszcze raz sponsorów!
Dziękuję! Bardzo dobre życzenia.
Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski / Polscylektorzy.pl
Asystent planu: Renata Strzałkowska
* Bernard Newman, „Rowerem przez II RP”, Znak Horyzont, Kraków 2022
Brak komentarzy