Tytuł: Bliżej mikrofonu: Agnieszka Czekańska – Nie lubię reklam „reklamiarskich”
Autor: Przemysław Strzałkowski
Źrodło: Polscylektorzy.pl
Data publikacji: 16.11.2018
Cykl wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU jest autorskim przedsięwzięciem portalu polscylektorzy.pl. Rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy redagowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.
Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Podobno dbasz o swoją prywatność, cenisz ją i chronisz, unikasz mediów.
Agnieszka Czekańska: Szczególnie mocno nie, ale kiedyś miałam dosyć przykre doświadczenie. Nie bezpośrednio mnie dotyczące, ale osoby bliskiej. I nie chcę takich klimatów, uważam, że jest to niepotrzebne – przynajmniej mi.
Tym bardziej miło, że udało nam się spotkać. Właśnie, żeby o czymś milszym: jakie masz pierwsze wspomnienia, flesze z dzieciństwa, związane z Warszawą? Jesteśmy teraz w Wilanowie…
Tak, całe życie jestem w Warszawie. Prawie w Wilanowie, bo wczesne dzieciństwo to Ksawerów, stamtąd się wywodzę. Najbliższym parkiem do którego chodziłam była Królikarnia – teraz zwana Arkadią. Poniżej właściwej Królikarni, na stawie, uczyłam się jeździć na łyżwach. Tata mi na to pozwalał, a nawet był ze mną (śmiech). Nie ja jedna uczyłam się tak jeździć na łyżwach. Takie sytuacje… dziś ich nie ma. Tam było zresztą płytko. Później był już Tor Stegny, więc można było tam chodzić. Pamiętam górki osiedlowe, same tam chodziłyśmy z przyjaciółkami, z którymi mamy do dziś kontakt.
Pozdrawiamy!
Pozdrawiamy Agnieszkę i Anię (śmiech). Spotykamy się regularnie.
Więzi z dzieciństwa są piękne, bo zupełnie bezinteresowne.
Tak, znamy się na wylot, niczego nie musimy udawać. Wiemy, skąd się wywodzimy i jakie były problemy. To są takie najszczersze rozmowy.
Królikarnia to urokliwe miejsce. Masz jeszcze jakieś ulubione?
Zawsze lubiłam Łazienki, Starówkę… Takie tradycyjne miejsca (śmiech).
PWST ukończyłaś w Warszawie. Czy nie korciło Cię, żeby czmychnąć do innego miasta?
Korciło, ale szkoła warszawska tak mi się podobała – profesorowie i cały ten klimat - że stwierdziłam: mimo wszystko tu. Chociaż tutaj trudniej się było dostać.
Jak wtedy tam było? Kto prowadził Twój rok?
Mój rok prowadziła profesor Aleksandra Górska, potem – jako drugi prowadzący – Jan Englert. Miałam jeszcze to szczęście, że uczyła mnie na pierwszym roku Aleksandra Śląska. Potem, niestety, zmarła.
Sama Królowa Bona…
Samo przebywanie w jej towarzystwie i na zajęciach, gdy paliła papierosy „Zefiry”… Asystent Arek Nader (też pracuje jako lektor) podbiegał, podpalał papierosa. Na zajęciach wtedy tak było.
Takie czasy. Mikołaj Klimek w wywiadzie wspomniał, że palili wszyscy. (Mikołaj ukończył PWST w Krakowie – przyp. red.)
My na korytarzach. U nas na zajęciach studenci nie mogli palić, profesorowie tak. Ale na korytarzach się po prostu jarało, ile wlezie. A w bufecie to już była zasłona dymna. Ja nie wiem, jak myśmy to w ogóle przeżyli (śmiech).
O Aleksandrze Śląskiej krążyła opinia, że jest osobą surową.
Tak, surowa i wymagająca w procesie uczenia, ale gdy już coś wychodziło, to potrafiła naprawdę docenić i pochwalić. Ale zanim do tego doszło, trzeba było przeżyć swoje… (śmiech)
Musiałaś być chwalona, bo zaczęłaś grać w filmach już w czasie studiów…
Załapaliśmy się małą brygadą do serialu „Żegnaj Rockefeller”. Potrzebowali młodzieży, był casting i nas wzięli (śmiech).
Cała Polska do dziś pamięta również „Młode wilki”.
Trochę jestem podpinana pod „Młode wilki”, ale tam niewiele grałam. To znaczy – gdy materiał był kręcony, było tego więcej, bo ze Zbyszkiem Suszyńskim mieliśmy sporo scen drastycznych. Niestety, reżyser stwierdził, że ten wątek obcina – na korzyść innych – i nasze sceny poooszły! Zbyszek Suszyński wspomina to do dziś (śmiech). Bo one były fajne. Drastyczne, mocne, ale by się przydały. Film gloryfikował świat przestępczy, a jednak strony gorsze, brutalne, narkotykowo-przemocowe też są. Ale poszło w stronę tego piękniejszego świata.
Mówiło się kiedyś „prawda życia, prawda ekranu”… A propos prawdy: „Ukryta prawda” to serial, w którym czytasz. Ile już lat?
Chyba od pięciu. Dla mnie to jest stały element, bardzo potrzebny. Dlatego, że nasza praca nie ma w sobie nic stałego. Miesiąc do miesiąca nie jest podobny, nie można nic zaplanować. Bo czasem pracy w kolejnym miesiącu jest cztery razy mniej, niż w poprzednim.
Nie ma to jak zgarnąć serial.
Tak, ale umowy są na pół roku. Nie wiem, czy za pół roku będziemy to robić. Wszystko zależy od oglądalności.
Ryzyko zawodowe. Myślę, że wielu młodych stażem lektorów, mając lepszy miesiąc i myśląc, że tak już będzie zawsze – mocno się zdziwiło.
Niestety, tak nie jest (śmiech).
Skoro mowa o początkujących, co byś im poradziła? Poza tym, żeby uciekali? (śmiech)
Bo nie ma nic pewnego i stałego? (śmiech) Hmm… Miałam takie początki, że rynek reklamy dopiero zaczynał się rozwijać i wpadłam do studia w bloku, w takim prawie kartonowym pudełku na Ursynowie. Realizatorzy się uczyli i myśmy się uczyli… i weszliśmy w to jakoś miękko. Gdybym miała zaczynać dziś, myślę, że bym się bardzo spinała. Mogę doradzić, żeby się za bardzo nie denerwować, bo to bardzo przekłada się na jakość mówienia, na spięcie, na ograniczenie możliwości interpretacji. Pomyślcie: to tylko reklama, spokojnie. Czasem nie jest się w stanie wykonać jakiegoś zadania, ale też czasem klient daje zadanie niemożliwe do wykonania. Na zasadzie „trochę szybciej, ale jednak wolniej” albo „wolniej, ale bardziej energetycznie”. Pewnych rzeczy się nie da zrobić. Trudno klientowi zwrócić uwagę, że to nie ma sensu, trzeba delikatnie dać do zrozumienia albo podjąć próbę wykonania i spowodować, że klient sam usłyszy.
Mój ulubiony tekst: „tak samo, tylko trochę inaczej”. A jakie formy lektorskie najbardziej Ci odpowiadają? Każdemu coś „ciągnie” bardziej, a coś mniej.
Głównie pracuję w reklamie. „Ukryta prawda” to mój pierwszy serial. Czasem czytam też do krótszych form programowych, bardzo to lubię. I reklamę też lubię, tylko zależy jaką. Trafiają się bardzo fajnie zrobione spoty. Nie będę wymieniać nazw, bo to będzie kryptoreklama. W tamtym roku miałam przyjemność robić takie spoty bożonarodzeniowe, które – oprócz tego, że były reklamą – coś jeszcze ze sobą niosły.
Klimat?
Tak, klimat. Nie lubię reklam „reklamiarskich”: u nas najtaniej, najlepiej, super, kup, kup, kup! Ale są reklamy zabawne, najbardziej lubię takie z poczuciem humoru, że można się trochę powygłupiać, trochę pograć, żeby coś zrobić inaczej – nie tylko lektorsko. Jest we mnie aktorska dusza. Takich reklam jest coraz mniej. Wszystko zależy od klientów. Przed 2008 klienci się nie bali, a teraz wszystkie korporacje robią badania. I reklama, moim zdaniem, przez te badania przestała się rozwijać w dobrym kierunku. Jest bardzo zachowawcza. Tamte reklamy były chętniej oglądane, ludzie lubią się pośmiać.
Gdy zarobisz pieniądze, to co z nimi lubisz robić? Wiem o nurkowaniu…
Dopiero się uczę (śmiech). To moje marzenie i na to chciałabym uzbierać – na wiosenny wyjazd ze znajomymi. Tylko muszę jeszcze skończyć kurs.
Nurkowanie w egzotycznej scenerii? Rafa koralowa?
Chcę spełnić swoje marzenie z dzieciństwa. Takie dziecinne marzenie o pływaniu z dzikimi delfinami, bo w basenie mnie to nie kręci, te zwierzęta są po prostu w klatce. A żeby z nimi popływać, przydałoby się głębiej zanurkować. W ogóle odkąd pamiętam ciągnęło mnie do nurkowania, ale był to tylko snorking… Teraz przystępuję na poważnie, zanim będę za stara, żeby to zrobić (śmiech). Zawsze lubiłam wodę, pływam od czwartego roku życia. Dobrze się czuję w tym środowisku, a nurkowanie i oglądanie „co tam jest pod spodem” jest mega fajne. Tak, to marzenie, które chciałabym dzięki pieniądzom spełnić.
Polscylektorzy życzą spełniania marzeń również z dzieciństwa. Wszystkich marzeń!
Dziękuję.
Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski
Brak komentarzy