Permanentny przegląd prasy, portali internetowych, społecznościowych, radia i telewizji. Zbieramy wszelkie publikacje na temat lektorów i ich pracy. Efekt naszych poszukiwań znajdziesz w tym dziale. Jeśli masz coś czego tu nie ma, podziel się linkiem! Koniecznie daj nam znać!
Tytuł: Tomasz Knapik: "Wolę czytać pornosy niż spoty partyjne"
Autor: Bartek Przybyszewski
Źródło: weekend.gazeta.pl
Dziś romantyzm zawodu lektora zupełnie zanikł. Bo jak się kiedyś czytało na żywca, to każda moja pomyłka szła w naród. Trudno - powiedziało się. A dzisiaj na żywca są tylko dzienniki, sport, występy na żywo - mówi nam jeden z najsłynniejszych głosów polskiej telewizji Tomasz Knapik. I wspomina złote czasy i złote wpadki. Jak tę z "Magazynu nie tylko dla pań", w którym oświadczył, że "talerz po śledziu SPÓŁKUJEMY zimną wodą".
Ma pan chyba w życiu szczęście. Nie dość, że wolno panu pić wódkę i palić papierosy, to jest to w pana przypadku wręcz wskazane. Ten chropowaty głos, na którym pan zarabia, staje się wtedy jeszcze bardziej chropowaty.
- Jest taka anegdota, którą przypisuje się profesorowi Bardiniemu - był to taki pogromca młodzieży, który nawet w telewizji prowadził swego czasu warsztaty dla młodych adeptów aktorstwa. I on mawiał tak: „Bracie, jak ty chcesz mieć głos, to tobie nie wolno nic na "p". Ani pić, ani palić, że o panienkach nie wspomnę. Ale jak ty już masz głos, to możesz pić, palić i pieprzyć ile wlezie, i ci nic nie zaszkodzi".
I to się sprawdza. Ja nie dbam o głos. Piję, palę od zawsze. No, o panienkach nie wspomnę. Natomiast są artyści, aktorzy, którzy zawijają szyje szalikami, herbatki nie, bo za gorąca. Lody? Wykluczone, za zimne! A ja ten głos po prostu mam. Używam go jak ręki. I nie muszę sobie robić manicure'u.
Kto jako pierwszy zauważył u pana ten głos?
- Już w szkole zauważyli. Ja chyba bardzo wcześnie przeszedłem mutację, bo koledzy z klasy nazywali mnie Sznaps Baryton. Z kolei jakoś chyba w maturalnej klasie przychodziły do nas na lekcje polskiego panienki po pedagogice. I one musiały poprowadzić z nami lekcję pod czujnym okiem naszej psorki, która siedziała w kącie. Któraś z tych dziewczyn wyrwała mnie do odpowiedzi i musiałem powiedzieć jakąś czytankę. Wyrecytowałem co trzeba, a po lekcji podchodzi do mnie ta panienka i mówi, że jest sekretarzem Rozgłośni Harcerskiej. I pyta, czy ja bym nie chciał spróbować czegoś tam dla nich przeczytać, bo mam fajny głos. Przyszedłem, przeczytałem jakieś wiadomości harcerskie. Spodobałem się i tak już zostało.
Dziewczyny leciały na ten pański tembr?
- Nie zauważyłem. Ale nigdy nie uskarżałem się na brak dziewcząt. Przede wszystkim leciały na mój wrodzony wdzięk.
A był pan dobry w recytowaniu wierszy?
- Tak, byłem. Na pewno lepszy niż z matmy. Jak pani Respondek, moja wychowawczyni i nauczycielka fizyki, dowiedziała się, że zrobiłem doktorat z elektrotechniki, to podobno powiedziała: nie, nie, nie. To pomyłka! To niemożliwe! Tu musi chodzić o jego młodszego brata, on był zdolny! W ogóle nie chciała wierzyć. Więc, jak widać, w szkole rewelacyjny nie byłem.
Natomiast już na pierwszych latach studiów utrzymywałem się z korepetycji. I nie było dla mnie zadania z matematyki czy z fizyki, którego bym nie rozwiązał. Kiedy ja zdawałem na studia, to wtedy było dziesięciu kandydatów na jedno miejsce. Czyli nie tak fajnie jak teraz, że - poza dwoma czy trzema wydziałami - na politechnikę przyjmują ot tak, jak leci. Wtedy było naprawdę trudno. Ale nie było zadania, którego bym nie zrobił. Czy to była trygonometria czy stożek wpisany w kulę i w to wpisane coś jeszcze - wszystko robiłem prawie w pamięci.
Kiedy zaczął pan zarabiać głosem?
- Już na studiach zarabiałem. Ja jestem taki chłoporobotnik, że nigdy nie pracowałem jako lektor czy spiker na etacie, tylko wiecznie z doskoku, na umowie-zlecenie czy o dzieło. Etat miałem na politechnice, najpierw jako asystent, a po doktoracie adiunkt, starszy wykładowca... No, habilitacji już nie zrobiłem, bo to by mnie kosztowało za dużo czasu, zdrowia i pieniędzy. A uczelnię wybrałem dlatego, że miałem tam dużo wolnego czasu i mogłem chałturzyć. I na pierwszych latach asystentury dużo więcej zarabiałem z czytania niż z pensji politechnicznej.
Prawdziwe, większe pieniądze zaczęły się jeszcze w radiu. Ta Rozgłośnia Harcerska to była „harcerska” tylko z nazwy. Oczywiście, była tam cała gałąź harcerstwa: szczepy, drużyny, akcja Frombork, jakieś takie rzeczy. Ale generalnie polegało to na tym, że było paru młodych ludzi - takich jak Marek Gaszyński, Roman Waschko czy nieżyjący już Witold Pograniczny - którzy zaczęli w Polsce choćby muzykę bigbitową. Mało kto dziś pamięta, ale wtedy dominowały trzy gatunki: muzyka narodów Związku Radzieckiego, muzyka poważna i muzyka ludowa. Ale broń Boże nie jakiś rock and, panie, roll! Fuj - ohyda imperialistyczna!
Młodzież słuchała po nocach Radia Luxembourg, bo tego akurat dawało się słuchać. Jakoś wtedy też zaczynał Kaczkowski... A ja się koło tego kręciłem i powoli zaczynałem zarabiać po radiowych stawkach. Nie były to jakieś Himalaje zarobków, ale niedługo później zacząłem robić w telewizji. Czytałem, działałem i zacząłem wyciągać prawdziwe pieniądze.
Przeczytaj cały wywiad na stronach weekendowego dodatku gazeta.pl
Brak komentarzy