W cyklu wywiadów BLIŻEJ MIKROFONU rozmawiamy z lektorami nie tylko o doświadczeniach zawodowych, ale też o tym, co ich osobiście ukształtowało, co ich porusza poza pracą. O sprawach, których nie znajdziecie w notkach encyklopedycznych. Choć oczywiście polecamy opracowane przez nas biografie w bazie SYLWETKI LEKTORÓW.
Przemysław Strzałkowski polscylektorzy.pl: Mawiasz, że mogłabyś nie wychodzić ze studia. To musi być pasja.
Anna Kędziora: Sprawia mi ogromną radość już sam moment, gdy wchodzę do studia, zakładam słuchawki i słyszę swój głos. To spora zmiana, bo zaczynając studia aktorskie nie lubiłam się słyszeć. Myślę, że większość ludzi – nawet nie pracujących w tym zawodzie – nie lubi własnego głosu. Pracuję ze studentami i oni też często o tym mówią. – Sprawię, że polubicie – odpowiadam.
Gdy zaczęłam nagrywać, odkryłam brzmienie zupełnie inne od codziennego. I najpierw przyszła akceptacja, a potem polubienie. Dlatego wejście do studia nazywam „romansem z mikrofonem”.
Późno zorientowałam się, co jest moją pasją. A kiedy poszłam do Szkoły Aktorskiej Haliny i Jana Machulskich, na drugim roku pani Ewa Kozicka, prowadząca zajęcia z dykcji, powiedziała: „Masz ładny głos. Nie jest jeszcze mocny, ale bardzo ładny”. Naprawdę? Ponieważ jest dla mnie autorytetem i wspaniałym człowiekiem, stwierdziłam, że może warto coś z tym zrobić… Ta cudowna osoba zaszczepiła we mnie miłość do emisji głosu, poprawnego wysławiania i dobrej dykcji. Serdecznie pozdrawiam!
Być może z głosem jest podobnie, jak z twarzą. Mawia się, że kogoś „obiektyw lubi”. Twój głos jest chwalony jako „ciepły”, zatem sprzęt studyjny Cię lubi.
Powtarzam często, że mikrofon przetwarza, zmienia głos. Nazywam to „mikrofonowym głosem”, bo mój jest wtedy zupełnie inny. Z twarzą jest tak samo (śmiech).
Doceniają to studia nagrań. Jestem Twoim facebookowym psycho-fanem, bo wciąż masz relacje z kolejnych sesji w różnych miejscach. Jak ogarniasz podróże pomiędzy nimi?
Ogarnianie wychodzi mi akurat bardzo słabo (śmiech), bo jeszcze do niedawna nie jeździłam samochodem. Mieszkam pod Warszawą, więc nie było łatwo. Ale to nie ma znaczenia, jeśli praca jest pasją. W nielubianej pracy czuje się zmęczenie, taka praca pozbawia energii, a po wejściu do studia jest wręcz odwrotnie. I może dlatego mogę się przemieszczać od jednego do drugiego, bo energii mam aż nadto (śmiech). Oczywiście wszystko ruszyło lepiej, odkąd mam agentkę głosową; nagrywam dużo reklam radiowych, telewizyjnych i różne voiceovery.
„Mam agentkę” – to brzmi poważnie.
Asia i Karolina były również agentkami Mikołaja (aktor i lektor Mikołaj Klimek, najczęściej użyczający głosu w dubbingu i reklamie, zmarł nagle 12 lipca 2020 roku – przyp. red.), więc jest to jakaś kontynuacja, relacja serdeczna, taka od serca. Wciąż możemy usłyszeć Mikołaja w reklamach, które Loopa Voice dla niego znalazła.
Słyszy się czasem opinie, że lektorki są dyskryminowane, bo mają mniej pracy. Że panowie zagarnęli rynek filmów, a paniom zostają reklamy kosmetyków.
Zupełnie tego nie odczuwam. Ale możliwe, że rynek reklam działa sezonowo; raz jest więcej pracy dla kobiet, raz dla mężczyzn, a potem dla wszystkich. Nie zastanawiam się nad tym i mam w naturze dobre nastawienie, bo przecież nie będę się kopała z koniem (śmiech).
Jeśli chodzi o rynek szeptanek, to na pewno jesteśmy w gorszej pozycji. Jednak moim zdaniem – może to kwestia przyzwyczajenia – w szeptankach lepiej słucha się mężczyzn, choć niektóre lektorki też dobrze czytają filmy fabularne.
Przeczytałam w życiu dwa takie filmy – i nie chcę. Uważam, że źle mi to wypadło, a przynajmniej ja nie chcę się słyszeć w filmach fabularnych (śmiech). Być może przyjdzie taki moment, że coś przestawi się w mojej głowie, czegoś się nauczę, znajdę jakąś formułę i wtedy w to pójdę. Ale wolę czytać filmy dokumentalne – trochę ich już było - czy programy. Uważam, że mój głos bardziej tam pasuje.
A propos sezonowości rynku reklam - możliwe, że przemiany pór roku można by zauważać bez spoglądania w okno. Wystarczy telewizor. Jesień i zima – środki na przeziębienie i grypę. Wiosna – napoje chłodzące i lody (śmiech).
Rzeczywiście. I kosmetyki – chyba głównie na wiosnę i lato. Choć można teraz zauważyć zmianę, że coraz więcej kobiet czyta reklamy samochodów.
Od kilku miesięcy nagrywam też dla Amazon.pl i kiedy w pierwotnym kluczu, w reklamie źródłowej czyta Amerykanka, to dalej również wybierają lektorkę. Potrzebują ciepłego, kobiecego głosu.
Ciepły głos… słodycze, czekolada… Skoro jesteśmy przy – mówiąc umownie – etykietkach, przejdźmy na chwilę do aktorstwa. Policzyłem skrupulatnie i wśród twoich licznych ról zdecydowanie przeważa branża medyczna (śmiech). Proszę bardzo: w trzech różnych serialach – lekarka. W kolejnych trzech produkcjach – pielęgniarka. I raz bardzo blisko – laborantka. Chyba wzbudzasz zaufanie!
Jakoś wokół tego krążę. Przed rokiem w serialu „Na Wspólnej” grałam pracownicę Centrum Pomocy Rodzinie, decydującą o adopcjach i wspierającą rodziny, zatem znowu blisko medycyny (śmiech). Ostatnio właśnie się zastanawiałam, dlaczego. Nie mam zielonego pojęcia!
Choć mówią, że mam w sobie jakąś siłę spokoju. To przedziwne, bo uważam, że jestem osobą porywczą (śmiech). Widocznie jestem i taka, i taka.
Zatem lepiej nie zadawać Ci prowokujących, denerwujących pytań.
Jestem długo cierpliwa, ale gdy cierpliwość się skończy… (śmiech). Może to rodzinne, bo pochodzę z Woli; mój Tata mieszkał na tak zwanym Gibalaku. I jeżeli ktoś jest z Warszawy to wie, że nie należy zadzierać z chłopakami z Gibalaka. Myślę, że coś mi z tego zostało.
Niewielu stamtąd wychodziło „na ludzi”, a reszta różnie skończyła - część już nie żyje – ale była to jedna, wielka rodzina. Gdy jeszcze tam bywałam zdarzyło się, że mijałam około czterdziestoletniego, pokiereszowanego po jakiejś bójce, zionącego trzydniowym pijaństwem osobnika, który powiedział: „Pani sąsiadeczko, ja wezmę siateczki, bardzo proszę!”
Takie klimaty. Bardzo polecam spacer po Gibalaku, ale jest to niegroźne tylko do dwudziestej! (śmiech) Mam trochę zadziory po moim Tacie.
Domyślam się, że na Gibalaku żyło się bardzo fajnie pod warunkiem, że było się człowiekiem stamtąd (śmiech). A jakie masz pierwsze obrazki, flesze z dzieciństwa?
Pamiętam, jak wyrzucałam jedzenie przez okno (śmiech), bo Babcia mnie tak karmiła, że nie mogłam już więcej zjeść. To jedzenie zawsze było traumą.
Dobre wspomnienie to życie na Bielanach. Rodzina pochodziła z Woli, ale przed moim urodzeniem rodzice się przeprowadzili, więc jestem już dziewczyną z Bielan. Sąsiadowaliśmy z AWF-em i całe moje późniejsze, świadome życie to jego okolice.
Macie wspólny punkt z Maciejem Gudowskim, bo on też lubi Bielany.
O, proszę bardzo! Tuż obok bloku jest parkan, za którym zaczyna się teren AWF. Stawiałam tam pierwsze kroki, chodziłam do przedszkola i miałam ulubioną Panią Sylwię, która była piękna, miła i dobra. Tam chodziłam do szkoły sportowej i trenowałam. I tam… po wielu, wielu latach życie zatoczyło kółko, gdy na dłuższy czas zostałam na AWF-ie wykładowcą emisji głosu.
Twoją ulubioną aktorką jest Audrey Hepburn. Czy ma tutaj znaczenie podobieństwo doświadczeń i zamiłowań? Ćwiczyłaś taniec…
Tak, jeszcze w liceum – rock’n’roll i mambo, bo panował wtedy szał na punkcie „Dirty Dancing” (dramatyczny romans taneczny produkcji amerykańskiej z roku 1987; w rolach głównych wystąpili Patrick Swayze, Jennifer Grey i Jerry Orbach – przyp. red.) i ja też oszalałam!
Moje pierwsze wagary to ucieczka do kina, bo chodziłam na ten film co najmniej pięć razy w tygodniu. Potem zbliżała się matura i zostawiłam taniec, ale towarzyszy mi dla przyjemności do dziś.
Audrey Hepburn nie pojawiła się w moim życiu przez powiązania z tańcem – po prostu dużo o niej czytałam i mnie ujęła. To są rzeczy nierozdzielne; można być świetnym aktorem, ale ważne jest przy tym, jakim jesteś człowiekiem. I to, co lubię najbardziej przed kamerą: szukanie dowcipu, nawet w dramacie poszukiwanie elementu, który „spuszcza powietrze”. Hepburn była w tym idealna i miała niewiarygodny urok.
Skoro wspomniałaś o ideałach – czy w początkach nagrywania dla Teatru Polskiego Radia czułaś presję tradycji? Wiesz, te wiszące w antyramach portrety aktorskich gwiazd…
Nie odczuwałam ciśnienia, wręcz przeciwnie – czułam się częścią tego wszystkiego. Wchodząc pierwszy raz byłam szczęśliwa, że mogę pracować z ludźmi, którzy nagrywają od kilkudziesięciu lat. I może to szczęście przysłoniło stres.
Nie ma protekcjonalnego poklepywania po plecach?
Z wiekiem przychodzi dystans, więc gdyby nawet ktoś tak zrobił, to pomyślałabym „aha” i robiłabym dalej swoje (śmiech).
Jesteś warszawianką z urodzenia, od zawsze wokół „miasto, masa, maszyna”, więc skąd u ciebie pęd ku przyrodzie?
Potrzebuję tego jak powietrza. Lubię uciec, wyjechać na weekend, bo Polska jest tak piękna, że jest co odkrywać. Na przykład ostatnio byłam na Roztoczu i na pewno tam jeszcze wrócę. Szukam ciszy… Jestem chyba dziwnym introwertykiem z cechami ekstrawertyka, który w połowie potrzebuje ludzi jak powietrza, a w połowie musi czasem pobyć w samotności. Mam również przyjaciół, z którymi dobrze się odpoczywa – możemy pogadać, możemy też pomilczeć. Radość sprawiają drobne rzeczy: chodzenie po lesie, jeżdżenie na rowerze. Nie robię nic wyczynowego. Chodzi o to, by się uspokoić, wyciszyć. Mieszkałam kiedyś przy głównej ulicy i to było trudne.
A co było u Ciebie pierwsze – jajko czy kura? Dubbing i lektorstwo wzięły się z aktorstwa, czy odwrotnie?
Najpierw „zatrybiło” przed mikrofonem, w dubbingu, jeszcze w szkole u Machulskich. Na ostatnim roku mieliśmy zajęcia z dubbingu, prowadzone w studio Sonica przez Miriam Aleksandrowicz. Tak się złożyło, że zadzwoniła pani Ania Apostolakis, poszukując dziewczyn do produkcji w innym studiu. Miriam wytypowała mnie oraz koleżankę i tak się zaczęło… A reklamy i zlecenia aktorskie przyszły później.
W grach komputerowych zadebiutowałaś stosunkowo późno, bo w 2019 roku w "Apex Legends".
Jestem tam narratorem. To, co lubię (śmiech). Tak się złożyło, że wróciłam do zawodu trzy-cztery lata temu i wszystko się pomału wydarzało. Gry są ciekawe, ponieważ są inne, a w naszym zawodzie bardzo lubię różnorodność. Dlatego nie nadaję się do pracy na etacie. Tak, różnorodność to dobry trop, bo idąc na ten wywiad pomyślałam, że właściwie w niczym się nie specjalizuję. Kiedyś mnie to martwiło i uważałam, że powinnam się trzymać jakiejś specjalizacji, zamiast robić trochę tego, trochę tego. Ale czasem jest więcej reklam, potem więcej czytania programów i w porządku, niech tak się dzieje! To jestem ja i moje życie (śmiech).
Mówisz, że wszystko się „wydarza”. Nie chcesz robić planów i pozwalasz kuli śnieżnej po prostu się toczyć?
Raczej się wydarza. Oczywiście są rzeczy, które lubię robić bardziej i mniej. W przyszłości chciałabym czytać więcej filmów dokumentalnych, to moje małe marzenie. Ale nie planuję, bo wiem, jak jest w naszym zawodzie. Planowanie nie ma sensu, bo jeśli coś nie wyjdzie, to zbyt boli. Zatem niech się po prostu toczy, to jest najważniejsze. A w jakim kierunku? Przyjmuję wszystko z otwartymi ramionami.
Twój powrót do fachu trafił pechowo na pandemię.
Bardzo pechowo! To mnie zatrzymało, bo nie mieliśmy wtedy pracy. Studia dubbingowe jakoś jeszcze funkcjonowały, reklamy zaczęły się pomału nagrywać. Niektórzy nagrywali w domu, ale nie mam akurat takiej możliwości. Zresztą wolę wyjść z domu i spotkać się przynajmniej z realizatorem dźwięku i kierownikiem produkcji, bo poza nagrywaniem ważna jest dla mnie relacja z człowiekiem.
Ale takie było całe moje życie, poprzerywane: wbrew skłonnościom humanistycznym studia na SGH, potem agencja reklamowa, szkoła aktorska, wycofanie na osiem lat z powodów zdrowotnych, powrót, potem pandemia. Z jakiegoś powodu tak musi być i trzeba to chyba zaakceptować. Choć czas pandemii był również czasem wzrostu, bo miałam obok kogoś, kto wierzył we mnie bardziej, niż ja. Myślę o Mikołaju, który uświadamiał mi, co potrafię. Nagrywaliśmy self tape’y (forma "self tape" upowszechniła się w czasie pandemii; aktor nagrywa samodzielnie w domowych warunkach scenkę ze scenariusza lub improwizację - przyp. red.) i rzeczy głosowe. To moje najlepsze materiały i – co ważne - czas wiary we mnie.
Może brak planowania rzeczywiście pomaga w tym zwariowanym fachu.
Jednak nie ukrywam, że w środku dużo się dzieje i czasem mam gorszy dzień. Czasem myślę, że co tydzień zmieniam zawód. „Nie, nie daję rady, tak nie da się żyć. Wolę iść pracować na poczcie!” To oczywiście mija po pięciu minutach.
Zadałam sobie ostatnio pytanie: o co mi tak naprawdę chodzi? Po co my to robimy? Dla samego procesu tworzenia – to jest najfajniejsze! Nawet nagrywanie reklam jest takim procesem i kreacją.
Przypuszczam, że po kilku dniach pracy na poczcie zwariowałabyś albo została morderczynią.
Tak, to drugie bardziej (śmiech). Owszem, pracowałam regularnie w agencji reklamowej, ale to nie było to. Tworzyliśmy coś, ale praca od 9 do 17 – no nie, nie w ten sposób. Przewija się we mnie potrzeba różnorodności.
Twój śmiech przywołuje słowa Audrey Hepburn: „Naprawdę myślę, że najbardziej ze wszystkiego lubię się śmiać. Śmiech leczy niezliczoną liczbę chorób i jest prawdopodobnie najważniejszą cechą człowieka."
Uwielbiam się śmiać. I lubię znajdować absurdalne, rozśmieszające sytuacje. Moi sąsiedzi mogliby potwierdzić, że często wybucham śmiechem będąc sama. Miałam dwie osoby, z którymi śmiałam się bardzo i z którymi bardzo się rozumiałam: to był Tata, który umarł pół roku po Mikołaju. I Mikołaj. Dopiero teraz zaczynam się znowu śmiać, bo przez jakiś czas nie potrafiłam.
Chciałabym zagrać w mądrym, ale komediowym spektaklu. Chciałabym dawać innym radość.
Pozostaje życzyć uśmiechu i Tobie, i nam. I spełnienia.
Oby tak się działo.
Zdjęcia: Przemysław Strzałkowski / Polscylektorzy.pl
Asystent planu: Renata Strzałkowska
Brak komentarzy